Stanowisko radnych i „świecka tradycja”

Wczorajsza sesja w sprawie przyszłości zakładu przyrodoleczniczego, moim zdaniem, miała sens. Choćby dlatego, że niepokoi fakt, iż od ostatnich wyborów samorządowych mamy w gminie Gołdap do czynienia z nadmiarem obietnic i wielkich słów oraz przesuwaniem ważnych spraw na później. I to staje się niejako „świecką” tradycją.

Część wyborców jednoznacznie głosowała za tym, by podsumować działania poprzedniej ekipy, by m.in. wykonać dokładny audyt, by zatrudnić w Urzędzie Miejskim osoby kompetentne, by pożegnać się z ponurą nierzadko atmosferą. Sprawdzoną, mogącą świadczyć o wiarygodności kolejnej ekipy, metodą jest szybka wymiana osób będących najbliższym współpracownikami poprzedniego szefa. W wypadku gminy Gołdap gruba kreska w tym względzie zdecydowanie się nie sprawdza. Na dowód jak to jest istotne wystarczy choćby wyrywkowo obejrzeć retransmisje sesji Rady Miejskiej z ostatnich kilku lat.

Długo czekamy na nowego zastępcę burmistrza, choć poprzednią zastępcę burmistrz pożegnał tak serdecznie, jakby nic się nie stało. No bo przecież było „fajnie”. Można było usłyszeć podczas pożegnania, że ta pani zakończyła w Gołdapi jedną „przygodę”, po to by zacząć kolejną. Pogratulować „przygody”, zwłaszcza w kwestii niebywałej aktywności zawodowej, dodatków i nagród, których zasadność powinna być sprawdzona (również w wypadku innych osób z poprzedniej „wierchuszki”). Tyle że pewnych rzeczy można nie widzieć albo po prostu „nie chce się ich widzieć”. Dlaczego?

Mógłbym się nad tym nie rozwodzić, ale to „zapominanie” staje się niestety u nas normą. Dlatego w dużej mierze ciągnie się za nami klimat stworzony przez poprzednią ekipę wraz z wszechobecnym wazeliniarstwem.

I teraz zakład przyrodoleczniczy… Fakt, że grupa radnych przyjęła takie stanowisko okazuje się bardzo istotny. Bo jest to tak naprawdę pierwszy dopiero oficjalny krok w kierunku podjęcia konkretnych decyzji, również w sprawie ugody gminy z wykonawcą, gdzie jedną z głównych przeszkód jest biurokracja, ponieważ decydenci nie zainicjowali rozmów bezpośrednich – „kuluarowych”. To zresztą podkreślił radny Maciej Kordjak. Bo czy nie lepiej jest najpierw usiąść i porozmawiać bez wymiany oficjalnych pism.

Wczorajsze stanowisko radnych może też być przyczynkiem do zadawania trudnych pytań w aspekcie opłacalności zakładu przyrodoleczniczego nawet po ewentualnym oddaniu do użytku. Nie można przy tym zapomnieć o grzechu pierworodnym, którym obarczona została ta utopijna inicjatywa. A jest nim brak od początku realnej finansowej projekcji, dotyczącej funkcjonowania, na co najwcześniej zwrócił uwagę Andrzej Tobolski, potem szczegółowo to analizował Marek Miros i realistycznie zaprezentowała Ewa Bogdanowicz-Kordjak. Do tego dochodzą m.in. – błędy w dokumentacji przetargowej i bryła obiektu niepasująca do otoczenia.

Przypomnijmy, że za budową zakładu przecież głosowali radni.

Polecamy. „Studium przypadku…” i „studium nieodpowiedzialności”

M.S.


Aktualności

Powiązane artykuły